🇵🇱 Po Szafszawan przyszła pora Tetuan. Czułem, że nie zobaczyliśmy nawet 1/10 tego, co turkusowe miasto miało do zaoferowania… no ale co nic – trzeba będzie wrócić 🙂 Potrzebowaliśmy jechać dalej, szczególnie że Adela miała usterkę z zasilaczem od komputera i Tetuan miał okazać się naszym wybawieniem w tej kwestii. Tak też się stało! Po przyjechaniu do miasta o godzinie 14:00 (droga między Szafszawan a Tetuan minęła naprawdę szybko), pojeździliśmy trochę z wywieszonymi językami po miastowych wzgórkach i finalnie kupiliśmy kabel… a nawet dwa! Cena była tak niska, że Adela zdecydowała się kupić drugi na zapas 😂
Resztę dnia spędziliśmy świętując zakup – zaopatrzyliśmy się w pyszne marokańskie naleśniki i usiedliśmy na tarasie naszego riadu. Po Szafszawan myśleliśmy, że lepszych widoków nie znajdziemy, ale jak to się mówi: nigdy nie mów nigdy😉 kończyliśmy dzień z widokiem na Morze Śródziemne i góry zarazem 🙂
Następnego dnia przejmowaliśmy Instagram Krossa! Byliśmy pierwszym etapem, który nadawał bezpośrednio stories na jego profilu, więc oczywiście… presja była spora. Na szczęście biegnąca wzdłuż wybrzeża trasa do Ceuty jest na tyle malownicza, że po części sama zrobiła za nas udaną relację dla sponsora 🙂 Chcieliśmy zdążyć na wcześniejszy prom, ale piękno miejsc zatrzymywało nas na tyle skutecznie, że popłynęliśmy jednym z ostatnich!
Zanim jednak to nastąpiło, przeżyliśmy lekki szok wjeżdżając do Ceuty, hiszpańskiej esklawy w Afryce. Po drodze na granicę mijaliśmy siedzących wzdłuż ulicy marokańskich mężczyzn, którzy ukrywali się przed słońcem w własnoręcznie zrobionych namiotach. Każdy z nich rozstawiony miał obok siebie pusty wózek na kółkach, co wywołało w nas zaciekawienie.
Po szybkim przekroczeniu granicy z lekkimi łzami w oczach (szczególnie u Moniki 🙂) wjechaliśmy na prom. Podczas rejsu raz patrzyliśmy w stronę Afryki, a raz – w stronę potężnej skały Gibraltarskiej, która była metą naszego etapu. Do niej dotarliśmy jednak następnego dnia, ponieważ promy kursują na trasie Ceuta – Algaciras. Po przypłynięciu na nowy kontynent przejechaliśmy więc część trasy. Po zamienieniu przydrożnego Mcdonalda w Bike Jamboree’owe biuro, w którym przesłaliśmy ostatnie materiały, zdecydowaliśmy się na nocleg w pobliskim motelu, z barem na dole. Siedzący w nim Hiszpanie powitali nas radosnymi okrzykami 🙂 Głośne rozmowy gości słyszeliśmy też do późnej godziny nocnej… choć może powinienem napisać wczesnoporannej? 😉 Rzecz w tym, że nie dało się nie zauważyć, że trafiliśmy do nowego, pełnego energii świata.
Gibraltar
Ludzi z pasją poznaje się w podróży. Tak też było z Tomkiem, przyjacielem naszej sztafety 🙂 Wchodząc w marcu na Gibraltarze do przypadkowego sklepu rowerowego, spotkałem rodaka i zarazem zapalonego cyklistę, który po kilku miesiącach od mojej rowerowej podróży, wykazał się wielkim sercem, wspierając Bike Jamboree.
Ostatni dzień przed przekazaniem pałeczki zarezerwowaliśmy w końcu na serwis rowerów oraz zwiedzanie Gibraltaru. Sprawny i na najwyższym poziomie serwis był oczywiście możliwy dzięki Tomkowi i jego Cycle Centre Gibraltar. W tym miejscu należy dodać, że zapłaciliśmy jedynie za części! Tomek, jesteś wielki – w Twoją stronę wysyłamy pełne wdzięczności DZIĘKI 🙂
Rowery serwisowaliśmy parami i żeby było mało, to Tomek w miejsce oddawanych rowerów, pożyczał nam zastępcze modele, dzięki którym mogliśmy całą grupą zwiedzać półwysep. Gdy Krossy były pod opieką Tomka i Miguela z Cycle Centre Gibraltar, my zwiedziliśmy najbardziej wysunięty na południe punkt Gibraltaru, z którego mogliśmy ostatni raz spojrzeć na Afrykę. To również tutaj poświęciliśmy chwilę na zadumę, oglądając pomnik generała Sikorskiego. Ostatni raz także usiedliśmy na plaży, gdzie każdy z nas wpadł w melancholijny nastrój – w końcu kolejnego dnia mieliśmy przekazać pałeczkę, tym samym rozchodząc się we własne strony.
Po przerwie wróciliśmy do Cycle Centre Gibraltar i odebraliśmy lśniące jak nowe KROSS! Brawo Cycling Center Giblartar 🙂 Na naszych rumakach udajemy się na pole namiotowe, by w końcu zaznać przyjemności spania w naszych namiotach #Marabut. Najwyższy czas 😉
Na lotnisku w samo południe.
Po porannych niuansach z rowerem – nasz Tom wylatywał z samego rana, tak więc trasę na Gibraltar robiłem dwa razy, aby najpierw pomóc Tomowi z bagażem, a potem z własnymi rzeczami przetransportować dwa rowery do mety.. Bułka z masłem! 😉 – spotkaliśmy się z etapem 33 tuż pod granicą. I już razem weszliśmy na płytę lotniska, na której zrobiliśmy pałeczkową sesję zdjeciową. Po zdjęciach Marcin z Asią pożegnali się i ruszyli w drogę powrotną do domu. Można by rzecz, że był to koniec naszej wspólnej przygody. A jednak nie!😉 Etap 33. Zabrał nasze bagaże, tak więc ja z Adelą i Moniką ruszyliśmy zdobyć najwyższy punkt Gibraltaru (co było naszym marzeniem od momentu zobaczenia skały!). Ach.. było warto! Ze szczytu widzieliśmy Afrykę – Maroko, które dopiero co przemierzaliśmy. Aby ostatni raz oddać cześć naszej wspólnej przygodzie, przy zachodzie słońca wykrzyczeliśmy wspólnie nasz okrzyk bojowy Waka waka waka, Afryka Nowaka!
Sztafeta jedzie dalej, więc trzymajcie kciuki za etap 33! etap 32. Marakesz – Gibraltar Monika Bruch Tom Trailrunner Klara Fiszer Nieby Lekto Adela Uchmańska Wojciech Wrześniak „Piżmak” żegnają się!
Bądźcie czujni, jeszcze damy o sobie znać!
Serdecznie podziękowania dla sponsora naszego etapu firmy Apilia # apiliada
Dodaj komentarz