Jest gorąco. Jest wietrznie. Jest pod górkę! Maroko nie jest wrogiem, ale jasno pokazuje panujące tutaj warunki. Pierwszego dnia naszej drogi ze względu na sprawy techniczne, w tym aferę bagażową* wyruszyliśmy nieco później. To “nieco” spowodowało, że przejechaliśmy w sobotę 70 kilometrów, kończąc trasę nocą u rzeźnika (tego wieczora jednak żadne zwierzę nie ucierpiało 😉). W niedzielę z palącymi ramionami, płaczącymi na podjazdach kolanami, spiętymi pośladkami i pustymi żołądkami, dojechaliśmy do Settat.
W Settach Tomek odebrał jeden z tych telefonów, po których można odetchnąć z ulgą. Bagaż dotarł do Marakeszu!
W poniedziałek postanowiliśmy więc się rozdzielić – Tom z misją wyruszył do Marakeszu pociągiem (info dla zainteresowanych: podróże pociągiem z rowerem po Maroko jak najbardziej wchodzą w grę, ale rower niestety musi być złożony, o czym Tomek dowiedział się już niestety na dworcu), a my uderzyliśmy w stronę Casablanki. Planem było spotkanie się w Casa wieczorem, co na szczęście udało się. Z małymi turbulencjami, ale jednak 🙂
Tuż przed zachodem słońca zajechaliśmy na plażę i spotkaliśmy się twarzą w twarz z oceanem. Oczekiwaliśmy oklasków, pokłonów albo chociaż grzejącego słońca, które nie ustępowało nas na krok przez ostatnie dni. Niestety pogoda nie była tym razem łaskawa, błękitne niebo skryło się za kłębistymi chmurami, a razem z falami w plażę uderzał silny wiatr. Zanurzenie stóp w oceanie było jednak dla nas zbyt ważne, aby zrezygnować z plażowania. Usiedliśmy więc obok grających w piłkę Marokańczyków i po chwili odpoczynku zaczęliśmy szukać noclegu. Udało nam się znaleźć jeden hostel, jednak jadąc do niego trafiliśmy w sam środek piekła – krętych, ciasnych i przepełnionych uliczek mediny, w których po prostu nie było dla nas miejsca. Przeciskaliśmy się między robiącymi zakupy marokańczykami, gubiąc co chwila raz kogoś z ekipy, raz sygnał GPS. Gdy w końcu udało nam się dotrzeć do hostelu poczuliśmy, że to nie jest jednak miejsce, w którym chcemy zostawić nasze nowe rowery Kross Trans 10.0. Podziękowaliśmy więc właścicielom i uciekliśmy z mediny. Na szczęście paręset metrów dalej czekał na nas hotel….
Dodaj komentarz