To już siódmy dzień naszej marokańskiej przygody. Czas opuścić VIII wieczne miasto Meknes i udać się w dalszą drogę. Plan jest banalnie prosty – ruszamy w kierunku gór, aby finalnie po 130km dotrzeć do Ouezzane. Jeszcze nie wiemy, że życie napisze swój scenariusz i ostatecznie znajdziemy się w zupełnie innym miejscu, ale po kolei. Pierwsze promienie słońca w Meknes przedzierają się przez okna budynków Medyny. Pakujemy sakwy, żegnamy się z przemiłym gospodarzem i ruszamy w drogę. Na początek znaczny podjazd, a to oznacza, że Meknes pożegna nas cudownym widokiem gajów oliwnych z wyłaniającymi się w oddali murami starej Medyny. Uwierzcie, widok nieziemski. Czas jednak nieubłaganie galopuje. Podczas jednego z pierwszych zjazdów gubimy drogę – oczywiście przez gadulstwo prowadzących 😉 i mieszkańcy jednej z wiosek muszą wskazywać nam inną ścieżkę, którą powinniśmy przejechać na drugą stronę rzeki. Dalej czeka nas długi zjazd do miejscowości Sidi Kacem z niesamowitymi widokami, ale też wieloma krótkimi podjazdami. Nikomu więc się nie nudzi, a łydki rozgrzewają się do ostatnich ponad 50km gdzie większość stanowić będą podjazdy. W tym miejscu warto dodać, że rowery Kross spisują się rewelacyjnie na stromych podjazdach, jak i na wijących się w nieskończoność zjazdach. Z góry wyglądamy niczym ucieczka z peletonu na Tour de France.
W Sidi Kacem szybkie ładowanie węglowodanów oraz białka i można ruszać dalej w trasę w stronę Chefchaouen. Przed wyjazdem do Maroka dokładnie przeczytaliśmy wszystkie informacje na stronie MSZ, skontaktowaliśmy się z ambasadą w celu uzyskania niezbędnych informacji. Obraliśmy więc trasę, która według dostępnych źródeł jest jak najbardziej okej. Wyjeżdżając jednak z miasta spotykamy policjanta, który zabrania nam dalszej podróży w obranym kierunku i proponuje nam trasę alternatywną – drogę krajową, która prowadzi do Souk el Arba du Gharb. Przyjmujemy więc jego poradę, a także pyszne, dojrzałe pomarańcze 🍊 🍊 🍊 . Tym samym przed nami 55km zupełnie innej, dość płaskiej trasy i dojazd do zupełnie nieplanowanej miejscowości.
Do samego Souk el Arba docieramy z eskortą nieoznakowanego samochodu policyjnego. To kolejny dowód na to, że królestwu marokańskiemu bardzo zależy na bezpieczeństwie obcokrajowców. Mijane przez nas po drodze miejscowości nie należą do najciekawszych, a nasza obecność jest przyjmowana niczym lądowanie UFO na przydrożnym targowisku. Samo Souk el Arba również nie robi na nas dobrego wrażenia – a z pewnością nie robi tego hotel, w którym przystało nam nocować na szczęście spędzamy tam tylko jedną noc, a rano ruszamy w stronę Chefchouen. Pomimo zapewnień policji, że obrana przez nas trasa Souk el Arba – Chefchouen jest do pokonania, po wydarzeniach z poprzedniego dnia decydujemy się na dodatkowe bezpieczeństwo. Chuchania na zimne nie za wiele wrzucamy więc rowery z sakwami do autobusu i jedziemy w stronę niebieskiego miasta!
Dodaj komentarz