STRONA ARCHIWALNA
Bike Jamboree

Halcyon Hotsprings – Burton – 71 km

Halcyon Hotsprings – Burton – 71 km

Totalnie zrelaksowani wpadliśmy jeszcze do domu na kawę i znów troszeczkę później, niż zwykle wsiedliśmy na nasze Krossy. 🚴‍♂🚴‍♀🚴‍♂🚴‍♀Po magicznej nocy, droga jednak nie uległa zmianie. Mały ruch, sporo podjazdów i świerki dookoła. Gdzieniegdzie przebłyskiwało ogromne jezioro, odbijając kolory i nadając otaczającym nas krajobrazom jeszcze większego uroku. Przeogromna przestrzeń, to kolejna z możliwych charakterystycznych cech Kanady. 🏞

Po 35 kilometrach dotarliśmy do miasteczka Nakusp. To był zdecydowanie najważniejszy punkt naszego dnia. Wjazd do takiego przybytku zdecydowanie polepsza humory. Można na przykład napić się kawy. Albo kupić słodycze. Tym razem kupiony został tort, bo… urodziny obchodziła nie tylko nasze odzyskana Niepodległość, ale też nasza liderka Monika! Mała konspiracja, kartka, tort, świeczki i tuż pod urzędem pocztowym w Nakusp została odśpiewane radosne „sto lat” . Sama Monika stwierdziła, że to był najlepszy tort urodzinowy, jaki w życiu jadła! 🎂👸🎆

Najedzeni porowerowaliśmy radośnie brzegiem jeziora w dalszą część drogi, podczas której Maciek złapał kolejną gumę. 🤣 Etap zakończył się już po zmroku nad jeziorem Arrow Lake w miejscowości Burton. Tu niebo na nasze powitanie rozbłysło wyraźnie gwiazdami, życząc Monice wszystkiego najlepszego. Zdecydowanie był to najładniejszy nasz nocleg do tej pory.

#dzień17
Burton – Cherryville campsite – 96 km

Kolejna kartkówka na naszej trasie! Mimo, że opuściliśmy góry już jakiś czas temu, to czekał nas wjazd na przełęcz o pięknej nazwie Monashee Pass.

Rano przeprawiliśmy się jeszcze promem na drugą stronę jeziora 🛳 i rozpoczęliśmy walkę. Na początek – kilkaset metrów o nachyleniu 12%. Później długi i bardzo emocjonujący zjazd, który miał być ostatnimi darmowymi kilometrami tego dnia.

Podjazd na Monashee Pass był jak przeklęta obietnica pięknej kobiety, która każe podjeżdżać dalej i wyżej. Monashee. Bo kto o zdrowych zmysłach wspinałby się z tym całym sprzętem przez ponad 40 kilometrów o ponad 1200m?

Podjazd zajał nam kilka dobrych godzin i dzień planowo miał się zakończyć na małym campingu na szczycie przełęczy. Miał, bo na górze dosięgła nas po raz kolejny regularna zima z solidnym mrozem. Decyzja była jednomyślna – zjeżdżamy stąd.

W egipskich ciemnościach, niczym żeglarze prowadzeni przez gwiazdy i księżyc, gnaliśmy w dół na naszych Krossach, przez wąwozy, tylko z rzadka wyprzedzani przez samochody osobowe. Czysta radość i piękne nowe doświadczenie.

#dzień18
Cherryville campsite – Lavington – 46 km

Dzień nastawiony na przyjemności. 😍 Po cudownym zjeździe z Monashee Pass zmieniło się otoczenie – teraz wjeżdzaliśmy w dolinę Okanagan. Krajobraz wypełniły rancza, pojawiły się sady owocowe, zdecydowanie większe zagęszczenie ludności. 👨‍🌾👩‍🌾

Na spotkanie wyjechał nam nasz gospodarz, Leonard. Razem przerowerowaliśmy jeszcze ponad 15 km i zasiedliśmy do przyjemnego lunchu na jego farmie. 🥣

Leonard na swojej farmie pracuje głównie przy krowach. Codziennie wstaje do pracy przed 3 w nocy. Mimo, że dla niego nasz przyjazd to była połowa dnia, szybko złapaliśmy wspólny język. Nakierował nas na nowowybudowany szlak, którym mieliśmy pojechać następnego dnia.

Żona Leonarda, Bernadette przygotowała prawdziwą niespodziankę na kolację – nikt z nas nie spodziewał się, że w Kanadzie zje… pierogi! 😋Ruskie oraz z kapustą kiszoną, specjalnie podane z bekonem, pieczarkami i cheddarem, który jest niewątpliwie sprawą narodową całej Kanady.

Na zakończenie dnia obejrzeliśmy prace artystyczne gospodyni, poopowiadaliśmy o Polsce i grzecznie pogasiliśmy światła. 🛌

#dzień19
Lavington – Kelowna – 63 km

Osiągnęliśmy w naszej podróży moment, w którym kiedy trzeba było przysiąść i ustalić dalszą drogę już do samego Vancouver. Na ten dzień mieliśmy sporo opcji noclegowych – poczta pantoflowa działa! – ale mimo to zdecydowaliśmy się pojechać do największego miasta Kolumbii Brytyjskiej, nie licząc oczywiście Vancouver i jego aglomeracji. 🏙

Początek dnia był wyzwaniem – sypnęło śniegiem z deszczem. 🌧 Z pewnością aura spowodowała, że umówieni koledzy Leonarda nie pojawili się przy Kalamaka Lake, by wspólnie porowerować do Kelowny.

Szlak, na który wjechaliśmy, był niesamowitym wytchnieniem po dniach, kiedy podmuch przejeżdżających tirów spychał nas z pobocza drogi. Bardzo malownicza droga wśród natury przeplatana bardzo bogatymi osiedlami z prywatnymi pomostami do cumowania łodzi. 🏡 🚤 I tak przez ponad 20 km, aż zmieniła się pogoda z późno-jesiennej na wczesno-wiosenną. To właśnie w takich okolicznościach przyrody Wojtek łapie siódmą dętkę i wychodzi na prowadzenie w naszym niechlubnym rankingu! 😅

Po trzech tygodniach podróżowania przez odludne tereny, wjazd do całkiem sporego miasta daje się odczuć ze zdwojona siłą. Hałas, ciągły ruch, światła, ludzie – to coś od czego odwykliśmy dosyć mocno. 🏗🏘🏙😨

W Kelownie widzimy kilka wieżowców, co również jest ewenementem w Kanadzie. Robimy zakupy i czekamy w kawiarnii jednej z popularnych sieci, na wieści od naszego gospodarza, który mimo początkowego zaproszenia, przestał odpisywać na nasze wiadomości. Na szczęście udaje się znaleźć inny nocleg niemal od razu. 👍

#dzień20
Kelowna – 0 km

Najbardziej leniwy dzień na świecie – to właśnie dziś 😏. Długie leżenie w śpiworach, a później słodka niespieszność. Nasz gospodarz, Ashley, zostawił nam klucze, a sam wyszedł do pracy. Maciek ruszył na spacer, żeby trochę poznać miasto, a Wojtek z dziewczynami przygotowali obiad. Wieczór upłynął na bardzo przyjemnych rozmowach, pokazywaniu zdjęć z podróży naszych i naszego gospodarza, zapalonego rowerzysty i podróżnika.

Dodaj komentarz