STRONA ARCHIWALNA
Bike Jamboree

Lake Louise – Banff – 60 km

Znów przywitał nas mroźny poranek. Najbardziej jednak ucierpiały rowery, ponieważ przymarzły napędy. Oprócz złożenia całego obozu, zjedzenia owsianki, trzeba było usunąć trochę lodu z naszych jednośladów. Później było już tylko pięknie. 🙂

Wjechaliśmy na drogę krajobrazową Bow Valley, równolegle poprowadzoną do autostrady transkanadyjskiej nr 1, z tą różnicą, że przez cały dzień rowerowania minęło nas nie więcej niz 30 samochodów.

Droga równie malownicza, co Icefields Parkway. Cały czas towarzyszyła nam rzeka oraz wielkie ośnieżone szczyty po obu stronach trasy. Wrażenie było takie, że te góry się praktycznie nie kończą, tylko przybierają coraz to różniejsze formy szczytów, wszystkie dostojne i groźne, szczególnie nakryte białymi czapami śniegu. Równie mocno kusiły, by wybrać się na jakąś wspinaczkę. 🏔

Trzeba przyznać, że mocno też zmarzliśmy. Etap nie był zbyt górzysty, często poprowadzony gęstym lasem, gdzie było na pewno poniżej -8 stopni. Po drodze widzieliśmy też mnóstwo śladów zwierząt – wilków i niedźwiedzia, a śnieg – jak się później dowiedzieliśmy – był sprzed dwóch, trzech dni.

Niedługo potem wyszedł nam na spotkanie… samotny szary wilk. 🐺 Przeszedł drogę, stanął na jej środku i zmierzył nas spojrzeniem. Dopiero w takich momentach dociera do człowieka, że te wszystkie tablice ostrzegawcze, nalepki, ulotki o dzikich zwierzętach to jednak nie bajki Disneya, a po prostu kanadyjska codzienność.

Dojechaliśmy do Banff przemarznięci i pełni nadziei, że ktoś z naszych potencjalnych gospodarzy odpisze na wiadomość i przenocuje nas pod dachem. I wtedy zdarzył się cud, które w podróży występują nader często. Oczywiście nikt nie odpisał na Couchsurfingu lub Warmshowers, ale jedna z pań pracujących w informacji turystycznej na dworcu kolejowym – pierwsze miejsce w miasteczkach, gdzie idziemy się ogrzać i sprawdzić internet – zaprosiła nas do siebie na noc! 👩 <3

Godzinę później przeszczęśliwi jechaliśmy autobusem do Canmore – miejscowości równie dużej co Banff, ale mniej turystycznej, położonej 20 km dalej.

Trafiliśmy na bardzo urocze osiedle domków wielorodzinnych i chwilę później już staliśmy w ciepłym wnętrzu jednego z nich, serdecznie powitani przez Bruce’a i psa Olli’ego. 🏡 Gospodarz nieco zaskoczony, ale gościnny, jak wszyscy ludzie, na których trafiliśmy do tej pory w Kanadzie, czy to śpiąc u nich, czy po prostu rozmawiając po drodze.

Wieczór upłynął w bardzo miłej, zabawnej atmosferze. Do tej pory nocowaliśmy u osób, które wiekiem odpowiadają naszym rodzicom lub są starsi. Zostaliśmy nakarmieni, przepytani z naszej drogi i projektu. Polskę zostawiliśmy sobie na następny wieczór…

#dzień12
Zero rowerowania!

Dzień nowości! Przede wszystkim pierwszy raz zostawiliśmy rowery w szopie na cały dzień i pojawiła się taka myśl, że chodzenie też daje dużo przyjemności! 😀

Dłuższe spanie, poranna kawa z wprost cudownym widokiem na góry Banff National Park – zdecydowanie lepsza panorama niż na widokówkach w sklepach – i zdecydowaliśmy się rozdzielić.

Wojtek, jako zdecydowanie największy rowerowy zapaleniec z naszego grona, podwinął rękawy, wziął smary i poświęcił swój dzień na przegląd i małe naprawy naszego sprzętu. 👨‍🔧

Monika z Jagodą uzbrojone w listę zakupów ruszyły na podbój kanadyjskich marketów, byśmy nie tylko mieli co jeść w drodze, ale też na kolację z naszymi gospodarzami.

Aja, czyli Maciek, korzystając z wprost idealnej pogody – coś w stylu, kiedy jedziesz na tydzień na narty w Alpy, a wracasz opalony – pojechał do Banff, by przede wszystkim zobaczyć pocztówkowy Banff Springs Hotel – wybudowany w XIX wieku przez koleje, które doprowadziły do Banff linię kolejową, przy okazji odkrywając gorące źródła i wielki potencjał turystyczny miejsca – „Jeśli nie możemy eksportować tego piękna, zaczniemy importować tu ludzi”.

Banff to miasteczko kurortowe, położone w dolinie i otoczone szczytami małymi oraz sięgającymi ponad 3300m. Według statystyk co roku przyjeżdża tu ponad 4 mln ludzi (uff, dobrze, że my w listopadzie). To raj dla ludzi uprawiających przeróżne sporty: narciarstwo wszelkiego rodzaju, wspinaczkę, rowerowanie, spływy kajakowe. Ale też idealne na spokojne i łatwe spacery czy kąpiele termalne w gorących źródłach góry Sulphur Mountain.

Jak we wszystkich nie-metropoliach Kanady, które widzieliśmy do tej pory, dominuje tu niska zabudowa. Próżno szukać budynków historycznych czy atrakcji architektury (do czego jesteśmy przyzwyczajeni w Europie na każdym kroku). Dużo hoteli, sklepów z pamiątkami czy marek outdorrowych. Oczywiscie są tez miejsca typowe, jak urząd, poczta, kościół itp.

Przez Banff przepływa Bow River i wyznaczony jest bardzo malowniczy szlak przy jej biegu. Mimo ładnej pogody (w słońcu), ale sporego mrozu (w cieniu) widziałem wędkarzy po pas w lodowatej wodzie. 🎣

Droga do Banff Springs Hotel prowadzi albo rzeką albo normalnie drogą wśród domków i domów. Nagle z tej usypiającej sielanki wyrasta potężny kolos – zamek, kolorem przypominającym okalające go góry, ze strzelistymi wieżami, skośnym dachem. Skojarzenia z „Lśnieniem” Stanleya Kubricka wskazane, choć tamten hotel znajduje się w USA.

Ruch panuje jak w mrowisku. Samochody przyjeżdżają i odjeżdżają, a ja – choć nigdy bym tu nie nocował – dziarskim krokiem wchodzę do środka. A tam ogromne kamienne sale, oczywiście wyłożone dywanami, wykładzinami i drewnianym wyposażeniem. Jest ciepło i widno. Kieruję się do restauracji na drugim piętrze, zamawiam kawę i coś do przegryzienia i napawam się widokiem na taras i oświetlone słońcem szczyty w oddali. Czasami napawanie się takimi widokami z ciepłego wnętrza wystarczy. I to był ten moment. 🙂

A w domu praca wre. Dzisiaj my przygotowujemy kolację. I tu jestem wdzięczny dziewczynom i Wojtkowi, że zajęli się wszystkim podczas mojego odkrywania Banff.

Na kolację zaserwowaliśmy placki ziemniaczane i szarlotkę. Zapach, jakbym wchodził do swojego domu w Wałbrzychu, a nie 9 tys kilometrów na zachód. Wieczór upływa na jedzeniu i rozmowach, tych poważnych oraz bardzo zabawnych. Happy days!

Sen statystyka:
Przejechane kilometry : 677
Łącznie podjazdów: 5196 m
Dni na rowerze: 11
Dni bez roweru: 1
Owsianka na śniadanie: 10
Dni bez złapania dętki: 1 – bo nikt nie wsiadł na rower 😀
Prysznic: 3 razy
Nocleg pod dachem: 3
Noclegi pod dachem z psami w domu: 3
Noclegi, gdzie jedliśmy wypiekany przez gospodarzy chleb: 3

Dodaj komentarz