STRONA ARCHIWALNA
Bike Jamboree

Mir po rosyjsku znaczy pokój, spokój.

🇵🇱 Mir po rosyjsku znaczy pokój, spokój. O spokoju i gościnie dowiedzieliśmy się sporo właśnie w pasiołku o tej nazwie. Jazda w niskiej temperaturze i silnym wietrze jest dla nas bardzo męcząca, dlatego do punktów docelowych docieraliśmy często dosyć późnym wieczorem. Niestety odległości między wsiami były dosyć spore, dlatego przez sporą część drogi jechaliśmy przez pustkowia, gdzie nie bardzo jest gdzie się zatrzymać, przekąsić i dać odpocząć pupie. Zabudowane przystanki są jedynie przy wsiach. Na szczęście tego dnia na mapie znaleźliśmy 3 domki na krzyż – ot, taki maleńki pasiołek. Spotkani robotnicy powiedzieli, że spokojnie znajdziemy tam pomoc. I tak też się stało. Gospodarze widzieli nas jak skręcamy z głównej drogi i czekali aż dojedziemy do domu. Okazało się, że poznana rodzina mieszka pod Kostanay, ale przyjechali teraz tutaj do pracy w polu. Ale mieliśmy szczęście! Mogliśmy ogrzać się (a w nocy nieźle upocić – Kazachowie naprawdę lubią grzać w swoich domach), zjeść wspólną kolację, porozmawiać i pobawić z przesłodkim małym Kazachem, który dzielnie pozował nam do zdjęć. Choć był to tylko jeden nocleg, mocno poczuliśmy ciepło bijące z domu i nie mamy na myśli tego wychodzącego z pieca 😉 Jesteśmy niezmiernie wdzięczni za gościnę, szczególnie gdy wychodzi ona tak naprawdę z naszej strony. Ten wieczór będziemy długo pamiętać.

Kolejny nocleg, który również zapamiętamy to gościniec w „zielonym” pasiołku. Gospodynią była przemiła Nadia, która non stop piekła urodzinowe torty w małej kuchni obok wejścia, pełnej czerwonych i różowych misek, słodkich mas do ciasta, posypek i foremek porozrzucanych gdzieś na kwiecistych obrusach. Zapach piekącego ciasta nieraz wodził nas za nos do kuchni i był pretekstem do rozmów. Wokół domu kręciły się dwa urocze szczeniaki oraz całkiem pokaźna grupka gęsi, które dawały non stop popisy głosowe. Pobyt w tym gościńcu był dla nas jak odwiedziny u ukochanej cioci, która przejęta gośćmi starannie przygotowała pokoje, co chwilę dokładała do pieca, pichciła popisowe dania. Wieczór spędziliśmy w salonie racząc się czaj i wyciągając na kazachskich, pełnych kolorów matach, które stały się dla nas podczas wyjazdu legowiskiem numer 1. Co do odwiedzonej wsi, była w naszym odczuciu zupełnie rosyjska – inaczej wyglądały domy (zdobione elewacje, płoty), wszędzie był asfalt, wzdłuż drogi poprowadzono chodnik… zaś ludzi było bardzo mało! Z każdym kolejnym dniem widzieliśmy opuszczone wioski, które wcześniej zamieszkiwali między innymi Niemcy, którzy wrócili do kraju. Podobnie jest z polskimi wioskami. Tutejsi zaś często wyjeżdżają po prostu do miast. Rano w gospodzie czekały na nas cieplutkie bliny (słodkie naleśniki, często podawane ze śmietaną albo słodzonym mlekiem), które dały nam siły aby dojechać do Lisakovska – już całkiem większej miejscowości.

🇺🇸 Mir in Russian means peace. It was called the village where we spent the night. Riding in low temperatures and strong winds is very tiring for us, so often we arrived late at night. Unfortunately, the distance between the villages was quite large, so for a large part of the road we traveled through the wasteland, where it is not very where to stop, eat something. The stops are only in the villages. Fortunately, on this map we found a small settlement – just like a small village. The workers said they would find help there. And so it happened. The hosts saw us as we turned off the main road and waited until we got home. It turned out that the learned family lives near Kostanay, but they came here to work on the farm. But we were lucky! We were able to warm ourselves up (and at night it was very hot – the Kazakhs really liked to warm their homes), had dinner together, talked and played with a sweet little kid Kazah who bravely posed for us. Although it was only a one night stay, we felt a lot of warmth coming from the house and we do not mean it coming out of the furnace;) We are extremely grateful to the hosts of Mir This evening we will remember a long time.

The next night we spent in a green village. The hostess of the guest house is Nadia, who is constantly baking birthday cakes in a small kitchen next to the entrance, full of red and pink bowls, sweet pastry masks, poppy seeds and molds scattered somewhere on flowery tablecloths. The smell of baking cakes often led us to the kitchen and was a pretext for conversations. Around the house were two cute puppies and quite a large group of geese, which gave non-stop voice performances. The stay in this place was for us as a visit to our aunt, who took care of the guests carefully prepared the rooms, every moment she put in the oven, she smashed spectacular dishes. We spent the evening drinking tea in the lounge. We were lying on the Kazakh mat. mats number 1. What about the visited village, was in our opinion completely Russian – differently looked houses (decorated façades, fences), asphalt was everywhere, along the road led a pavement … and people was very little! Every day we saw abandoned villages that had previously inhabited, among others, the Germans who had returned to the country. It is similar to Polish villages. Local people often go to cities. In the morning we had warm pancakes (sweet pancakes, often served with cream or sweetened milk), which gave us strength to reach Lisakovska – a big city.

Dodaj komentarz